Wywiady

Pomagaj pomagać!

Uwielbiam ich temperament, pracowitość, upór i moc. Ja jestem wojownikiem, to też są wojownicy. O miłości do bulli, koni i zwierząt w potrzebie oraz o tym, jak pomaganie wygląda na co dzień, opowiadają Marcin Różal Różalski i Marta Kwiatkowska

Fot. K. Mazur
Red. Dlaczego psy typu bull?

MARCIN: To jest po prostu miłość, którą mam w sobie od dziecka. Kiedyś psy w typie bull nie pojawiały się na ulicach tak powszechnie – widywało się co najwyżej buldogi czy boksery. Jestem sportowcem, zajmuję się sportami walki, może również dlatego takie psy tak do mnie pasują. Często bawię się z psami w sposób, który dla innych psów mógłby być za mało delikatny – a bulle to rozumieją i lubią! Uwielbiam ich temperament, ich pracowitość, upór i moc. To są psy, które ludzie stworzyli do walk, ze swoich najniższych, najbardziej pierwotnych pobudek. Ja jestem wojownikiem, to też są wojownicy. Jesteśmy do siebie podobni!

Red. Macie w tej chwili sześć psów?

MARTA: Tak, dwa z nich to kundelki, a cztery bullowate.

MARCIN: Nasz najstarszy pies, trzynastoletni pitbull Szatan, jest niezwykle pozytywnie nastawiony do wszystkich ludzi i każdego innego zwierzęcia. Perun, nasz najmłodszy bull jest z tej samej linii hodowlanej co Szatan i Stalin – mój pierwszy pitbull. Mówimy o nim, że jest gumką. Zanim dotrze coś do jego główki to mija trochę sekund, a nawet minut.

MARTA: Są jeszcze dwa bullowate – Misza i Nina, adoptowane z Fundacji AST. Nince dużo czasu zajęło, żeby nam zaufać. Ewidentnie ma za sobą historię przemocy. Przez długi czas, jak powiedziało się przy niej coś głośniejszym, mocniejszym tonem, potrafiła się nawet posiusiać ze strachu. Teraz czuje się zdecydowanie mocniejsza, jej pozycja w stadzie jest stabilna, wie, że nic jej nie grozi. Jest „matką” naszych wszystkich zwierząt. Zawsze, kiedy chcemy wprowadzić nowego kota, świnkę, lisa czy inne zwierzę, to najpierw ona się z nim poznaje, bo potem broni go przed resztą psów, które czasem są bardzo napastliwe wobec nowego domownika.

MARCIN: No i jeszcze Jackson, który jest psem Marty, wybrał ją.

MARTA: Jackson jest kundelkiem, jakąś mieszanką foksterriera – to mój ulubieniec. Sam nas wybrał, przyszedł pewnego dnia pod bramę. Od początku zachowywał się tak, jakby był u nas od zawsze. Jest przeinteligenty, zaskakuje mnie w różnych sytuacjach. Jechałam niedawno na quadzie i wiatr zrzucił mi czapkę. On biegł za mną. A potem czekał na mnie pod domem z czapką w zębach…

MARCIN: Gabi została znaleziona u nas na drodze. Niedaleko oszczeniła się suka, urodziła cztery szczeniaki, kiedy uznała, że są odchowane, ruszyła dalej i zostawiła je. One zaczęły wychodzić na drogę, więc wzięliśmy je do siebie. Trzy udało się nam wyadoptować, a Gabi była zarezerwowana, niestety przyszły opiekun nigdy się nie pojawił. W międzyczasie Gabrysia zaczęła pomieszkiwać u nas w domu. Wcześniej szczeniaczki mieszkały w naszej przyczepie. My się szybko przyzwyczajamy i tak jak już weszła, tak została.

Red. Widać, że wasze psy rozpiera energia. Czy coś z nimi trenujecie?

MARTA: Za treningi z psami odpowiedzialny jest Marcin, one potrzebują mnóstwo ruchu, żeby nie przychodziły im głupoty do głowy. Dużo wspólnie biegają, mają intensywne ćwiczenia z oponami. Na szczęście mieszkamy w lesie, więc jest tu mnóstwo zajęć. Staramy się, żeby miały jak najwięcej ruchu i zajęcia, aby się nie nudziły.

Red. Stworzenie Różalandu było Waszym marzeniem?

MARTA: Tak, Różaland to dom marzeń i pasji. Od dziecka kochałam zwierzęta – gdy mieszkałam z rodzicami, w jednym małym pokoju miałam świnki morskie, gołębia, psa i króliki. Marcinowi dobro zwierząt też nigdy nie było obojętne, a szczególną miłością darzy psy. Wspólna pasja i mój upór sprawiły, że powstało to miejsce, w którym pomagamy różnym zwierzętom. Mamy tu więc nie tylko psy i koty, ale i konie, kozy, świnie…

Red. Dowiedzieliśmy się, że za budowę tego miejsca byłaś odpowiedzialna Ty sama. To imponujące, jak świetnie poradziłaś z tak ogromnym zadaniem!

MARTA: Mamy wokół siebie wielu ludzi, którzy pomagają nam przy różnych pracach, nie boją się zakasać rękawów i wziąć się nawet do ciężkiej roboty. Jednak faktycznie pomysł, koordynowanie budowy, dowożenie materiałów budowlanych, malowanie, to były moje zadania. W pierwotnej wersji mieliśmy postawić tylko jedną stajnię – tę wyższą, która mieści pięć boksów. W miarę trwania budowy, z pięciu boksów zrobiło się osiemnaście i stajni przybyło. Do tego część koni ma miejsca pod wiatami, mamy też przygotowane dla nich wybiegi. Nasz teren to ok. 6 hektarów, jednak nie możemy wykorzystać całej przestrzeni, bo mamy tu też część gęstego lasu. Idealnie byłoby mieć duży teren samych łąk – dużo łatwiej go zagospodarować. A w planach mamy ciągły rozwój. Oczywiście, nie jesteśmy z gumy, nie możemy rozrastać się w nieskończoność.

Planujemy teraz oddanie niektórych naszych koni do adopcji, część już została adoptowana. Jednak w tym czasie pojawiły się u nas kolejne – uratowane przed eutanazją, którym już nikt nie dawał szansy. Niedawno trafił do nas Gucio, bezzębny koń, po czterech operacjach. Wiele osób uważa, że koń bez zębów nie jest w stanie funkcjonować i należy go uśpić. My mówimy, że to nieprawda! Przerabiamy jego pożywienie na papki, owoce i warzywa trzemy na tarce. To wymaga czasu, pracy i zaangażowania, ale nie jest niemożliwe!

Fot. K. Mazur
Red. Skąd dowiadujecie się o zwierzakach potrzebujących pomocy?

MARTA: Najczęściej z donosów – ludzie zgłaszają się do nas, informując np. o potrzebującym psie. Zdarza się też, że zauważamy w Internecie – pojawiają się choćby ogłoszenia pseudohodowców o szczeniętach na sprzedaż ze zdjęciami, które zdradzają okropne warunki, w jakich przebywają psy. Wszystkie konie są z interwencji lub od handlarzy – wcześniej wykupowaliśmy je. Według ustawy o ochronie zwierząt każda organizacja działająca na rzecz ochrony zwierząt ma prawo interwencyjnie odebrać zwierzę – oczywiście należy to uregulować i wyjaśnić drogą prawną. W czasie takiej interwencji musi być obecny policjant, PIW (Powiatowa Inspekcja Weterynaryjna) – tu nie ma miejsca na zaniedbania i „samowolkę”. Głównym argumentem interwencyjnego odebrania zwierzęcia musi być weterynaryjne stwierdzenie o zagrożeniu jego zdrowia i życia.

Red. Ile czasu zajmuje Ci każdego dnia opieka nad zwierzętami w Różalandzie?

MARTA: Cały dzień! Gdy kończy się jedna robota, zaczyna się druga – i tak bez końca. Nie mam wolnego czasu. Przed ósmą rano karmimy konie. Później jadę szybko zawieźć syna do szkoły. Po powrocie, wraz Kamilem, który tu ze mną pracuje, wypuszczamy konie i zabieramy się za sprzątanie w boksach, dokładanie siana, sprzątanie wybiegów. Następnie nalewamy świeżą wodę dla zwierząt – ładujemy beczki z wodą do pojazdu i rozwozimy je do wszystkich stajni. Koło 14.00–15.00 konie schodzą z padoków i znów dostają posiłek. Wtedy jest czas przerwy od opieki nad zwierzętami, którą poświęcam na obowiązki związane z moją pracą zarobkową oraz rodziną.

Red: Jak dużo osób zgłasza chęć pomocy, przyjazdu tu do Was i pracy przy zwierzętach?

MARTA: Jest ich naprawdę sporo. Większość to prawdziwi miłośnicy zwierząt, którzy nie boją się ciężkiej pracy. Pojawiają się też tzw. ciekawscy – którzy wpadają na chwilę, rozglądają się, chcą poznać Różala, a później wracają do siebie. Jednak przede wszystkim przyjeżdżają tu osoby, które chcą pomagać z prawdziwej potrzeby serca. Niestety, są też ludzie, którzy próbują nas wykorzystać. Usiłują odsprzedać nam zwierzęta, których nie chcą leczyć, albo oddać je po to, aby łatwo pozbyć się problemu i kosztów. Traktują te istoty jak zabawki, które przestają być atrakcyjne, gdy tylko się „zepsują”. To smutne i frustrujące, szczególnie kiedy takie podejście widzę wśród młodych ludzi, którzy przecież mają dostęp do informacji i edukacji na temat potrzeb zwierząt i opieki nad nimi.

Mój syn bardzo nam tutaj pomaga, ma pod swoją opieką również chore zwierzęta, robi im masaże, dba o ich stan fizyczny.

Red. Jak pozyskujecie fundusze na prowadzenie Różalandu?

MARTA: Czekamy na możliwość ubiegania się o pomoc w postaci 1% podatku – przysługuje ona działalnościom zarejestrowanym od co najmniej dwóch lat. Nie ukrywam, takie wsparcie finansowe byłoby dla nas ogromną pomocą. Aktualnie tereny Różalandu są dzierżawione. Możliwość ich wykupienia dałaby nam poczucie spokoju, że naszym zwierzętom na pewno nie zabraknie miejsca do dobrego życia. Już w styczniu będę mogła zacząć ubiegać się o 1% i mam nadzieję, że pojawią się osoby, które zechcą nas wesprzeć w ten sposób.

MARCIN: Jesteśmy razem 9 lat. Takiej kobiety jak Marta życzę każdemu przyjacielowi i dobremu człowiekowi. Natomiast dziewczynom nie życzę takiego faceta jak ja – jestem trudnym, upartym typem, mam ciężki charakter. Jednak razem się dopełniamy i tworzymy coś dobrego.

Rozmawiała Małgorzata Wróbel i Nina Gowin

Tekst ukazał się w magazynie Dog&Sport 5/2019

Reklama



Podobne artykuły