Dyrektor schroniska “Na Paluchu”: Pies jest na dobre i na złe
Schronisko dla bezdomnych zwierząt w Warszawie w roku 2016 obchodziło szesnastolecie działalności w obecnym stanie organizacyjnym. W ciągu kilku ostatnich lat liczba zwierząt przebywających „Na Paluchu” spadła z 2400 do 800. Dwóch behawiorystów na etacie, wybiegi socjalizacyjne dla psów, armia wolontariuszy, profesjonalnie wyposażony szpital, koci żłobek i psie przedszkole – wszystko zgodnie z dewizą „najważniejsze są zwierzęta“.
Wchodząc do gabinetu dyrektora pierwsze, co usłyszymy, to wesołe świergotanie. Wydaje je papużka, którą właściciele porzucili w gabinecie weterynaryjnym. Teraz towarzyszy panu Henrykowi Strzelczykowi każdego dnia pracy.
– Lubię pracować ze zwierzętami. Są szczere, od razu sygnalizują czy cię akceptują, czy nie. To, co robię, sprawia mi przyjemność. Nie robię tego, żeby kogoś wzbogacić, żeby mieć profity, robię to dla zwierząt. One są najważniejsze. Na tym skupiamy cały nasz czas i wysiłek – podkreśla dyrektor. Te zasady wyznaje również etatowy personel oraz wolontariusze:
– Mam armię prawie 250 wolontariuszy. Specjalistów z różnych dziedzin: IT, grafików, fotografów, prawników, pielęgniarki, handlowców, PR-owców. Mogę ich poprosić o pomoc w każdej dziedzinie. U mnie w promocji pracuje jedna dziewczyna, a patrząc na zasięg, nikt by w to nie uwierzył. Stronę na Facebooku prowadzą wolontariusze. Ufamy sobie. Na wywiady radiowe, telewizyjne chodzą oni, posiadają dogłębną wiedzę na temat schroniska. Ja niczego nie ukrywam – przyznaje Henryk Strzelczyk.
Chronimy bezdomne zwierzęta
Gruntowna modernizacja schroniska przypada na lata 2005–2006. Powstaje wtedy 10 nowych pawilonów dla psów. Każdy z nich ma ogrzewanie podłogowe, zapewniające utrzymanie temperatury nie niższej niż +15ºC. Boksy, na które podzielone są pawilony, mają dwie części: wewnętrzną i zewnętrzną. Dzięki temu zapewniony jest kontakt wzrokowy z otoczeniem i innymi zwierzętami.
Modernizacja, poza ogromną, pozytywną zmianą warunków życia podopiecznych, przyniosła za sobą nagły wzrost liczby napływających zwierząt. Powodów można szukać w warunkach panujących w innych schroniskach, polityce gmin podwarszawskich czy dobrej opinii, którą cieszy się Paluch.
– Po modernizacji naszego schroniska okoliczne warszawskie gminy twierdziły, że u nich problem bezdomnych zwierząt nie istnieje. Możemy przyjąć, że te zwierzęta zostały wpakowane do naszego miasta. Dowodem są właściciele, którzy odbierają u nas zwierzęta zgubione w Konstancinie czy Piasecznie. Są schroniska, które do tej pory stanowią obraz nędzy i rozpaczy, mówiąc szczerze, już na wolności ten pies miałby lepiej. Każdy, kto nas zna, wie, że mamy bardzo dobre warunki, więc jak znajdzie zwierzę, woli je przywieźć na Paluch niż oddać do schroniska, z którym gmina podpisała umowę. W sąsiednim mieście w ubiegłym roku wszystkie zagubione zwierzęta, nieodebrane przez właścicieli w ciągu dwóch tygodni, miasto odwoziło do Zabrza. Proszę sobie wyobrazić mieszkańca tego miasta, któremu nie udało się odnaleźć pupila w czasie dwóch tygodni – jakie on ma szanse na znalezienie go w Zabrzu?– zwraca uwagę Henryk Strzelczyk.
I tak w 2009 roku schronisko odnotowało rekordową liczbę – 2400 zwierząt. Zintensyfikowano działania na rzecz zapobiegania bezdomności, m.in. chipowanie zwierząt czy organizowane przez miasto darmowe sterylizowanie/kastrację i intensywną promocję adopcji.
– To nie jest tak, że liczba zwierząt zmniejszyła się ze względu na usypianie. Tylko i wyłącznie poprzez adopcję. W ciągu ostatnich dwóch lat udało się wydawać więcej zwierząt niż przyjmowaliśmy – opowiada dyrektor. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie konsekwentna polityka otwartości schroniska na miłośników zwierząt, kampanie informacyjne, promocja adopcji na portalach społecznościowych i niezwykłe zaangażowanie wolontariuszy.
Stwarzamy im drugą szansę
W 2015 roku wyszliśmy z psami na miasto. Było to wbrew służbom weterynaryjnym. Mogliśmy stracić status epizootyczny i mieć poważne problemy. Trzeba było jednak podjąć to ryzyko – przyznaje Henryk Strzelczyk. Ze schroniska wyjechało 70 psów razem w wolontariuszami i materiałami informacyjnymi co robić, gdy zgubimy/znajdziemy zwierzę.
– Miasto Warszawa podstawia nam czerwone autobusy. Podjeżdża autobus przegubowy i wsiada te 70 psów i 70 wolontariuszy. Kierowcy twierdzą, że są to wyjątkowi pasażerowie i chcieliby ich wozić codziennie – śmieje się dyrektor.
Prowadzone kampanie spowodowały ogromny postęp nie tylko w liczbie adopcji, ale również odszukiwania pupili. W 2014 roku tylko 21% psów trafiających do schroniska odbierali właściciele. Dziś w ciągu dwóch tygodni trwania kwarantanny odebranych zostaje 48% zwierząt.
– Przez dwa lata byliśmy we wszystkich dzielnicach. Na każdą taką akcję zabieramy materiały informacyjne. Wydaliśmy grę – uczy i pokazuje co robić, jak zgubimy albo znajdziemy psa. Docieramy z nią do szkół warszawskich. Jeśli nie tata i nie mama, to dziecko będzie wiedziało, co zrobić. Coraz więcej ludzi reaguje, widząc, że coś jest nie tak ze zwierzęciem – zauważa dyrektor.
Schronisko może pochwalić się autorskim utworem muzycznym, teledyskiem, grą edukacyjną oraz organizacją spotkań dla miłośników zwierząt. Głównym celem jest promowanie pozytywnych postaw wobec zwierząt. W 2017 roku po raz trzeci ruszyła akcja Adoptuj Warszawiaka. Ma na celu zwalczanie mitu, że jak pies przebywa w schronisku, to znaczy, że ma zniszczoną psychikę. Ubrane w czerwone, zawiązane na szyjkach chusty psy pojawiają się w charakterystycznych dla Warszawy miejscach. – Byliśmy w telewizji, radiu, teatrze, szkołach, urzędach, tam, gdzie się dało wejść. Robimy sesje zdjęciowe, zamieszczamy na portalach społecznościowych wraz z opisem charakteru danego pieska. Jednocześnie umożliwiamy mieszkańcom kontakt ze zwierzętami – mówi nie bez dumy Henryk Strzelczyk.
Dodatkowym atutem jest przyzwyczajanie mieszkańców Palucha do życia w mieście. Psy podróżują autobusem, stykają się z hałasem, tłumem, samochodami czy windą. Dzięki pracy wolontariuszy znikają lęki, pojawia się większa pewność siebie. Każde z tych działań zwiększa ich szansę na znalezienie ukochanego, nowego domu. – Ogromny wpływ na adopcje mają portale społecznościowe. Jest to najszybsza forma dotarcia do dużej ilości ludzi. Oczywiście nie każdy, kto przegląda post, musi zwierzątko adoptować, ale wystarczy, że udostępni. Jeśli zrobi to kilka osób, to trafia do kolejnych i naprawdę widać efekty – zwraca uwagę dyrektor.
Na zwiększającą się liczbę adopcji wpływają również warunki, w których przebywają podopieczni. – Nasze zwierzęta są bardzo dobrze przygotowane do adopcji. Są szczepione, przebadane, zdiagnozowane. Osoba, która adoptuje od nas zwierzątko, otrzymuje pakiet informacji. Wie, na co się decyduje. Dzięki temu w 2016 roku prawie 700 psom w wieku powyżej 10 lat udało się znaleźć kochające domy – podsumowuje pan Henryk.
Wiemy, że czują
– Nie mamy tzw. zwierząt nieadoptowalnych. Najwyżej sam proces trwa długo. Jeśli pies urodził się w opuszczonej fabryce, wychował bez ludzi i trafił do nas w wieku dwóch lat, to przestawienie go z dzikości i przystosowanie do społeczeństwa nie jest łatwe. Pracuje u nas dwóch behawiorystów, którzy wydają dyspozycję wolontariuszom, którzy ćwiczą z nim na bieżąco. U nas nie ma psów opisywanych jako stanowiące zagrożenie dla środowiska czy innych zwierząt. Przez ostatnie trzy lata nie mieliśmy żadnego uśpienia – mówi dyrektor. Ogrom pracy szkoleniowej widać w statystykach. Zwroty z adopcji są na poziomie 1–1,5% rocznie, to maleńki odsetek, biorąc pod uwagę, że do schroniska każdego roku trafia 2,5 tysiąca zwierząt.
– Mamy różne psy. Są takie, które mimo ogromnej pracy nadal nie dadzą się pogłaskać po karku. Może go pani wziąć za pysk, za łapę, za ogon, ale nie za szyję. To mogą być wspomnienia po kolczatce, po łańcuchu, trudno jest powiedzieć – opowiada Henryk Strzelczyk.
Zbierana przez wolontariuszy wiedza na temat podopiecznych sprawia, że w ciągu ostatnich dwóch lat nie zanotowano żadnych pogryzień wśród nowych opiekunów. Każdy pies ma opisaną charakterystykę osobowości, zdjęcia i stworzoną „wizytówkę”, która wisi na boksie i jest w dokumentacji. Używana jest również na portalach społecznościowych i na stronie www.napaluchu.waw.pl.
– Wolontariusze pracują w grupach. Zależało nam na tym, by nie było sytuacji, gdzie jedna osoba zajmuje się tylko danym psem. Jeśli wiele osób będzie oferowało mu spacer, zabawę, pieszczoty, to każdą osobę, którą spotka, będzie traktował na równi z tymi, którzy mu pomogli. Znika agresja, nieufność do otoczenia. Mimo tych krzywd, których niewątpliwe doznały. U nas pies jest rozpieszczony przez wolontariuszy, lgnie do ludzi. Człowiek kojarzy mu się z dobrem – tłumaczy dyrektor.
Złotą zasadą przyjętą na Paluchu jest niewydawanie do warunków gorszych, niż zwierzęta mają w schronisku. O psa trzeba się więc postarać, nie każdy go otrzyma. Rozmowę o adopcji kończy chęć trzymania psa na podwórku, w budzie na łańcuchu.
– Nie akceptujemy wymiany zwierząt, że jak mi się pies zestarzeje, to sobie wezmę szczeniaka. Jeśli ktoś oddaje zwierzę do schroniska, to nie ma po co przychodzić do mnie, żeby dostać drugiego – mówi stanowczo pan Henryk.
– Pies jest na dobre i na złe. Trzeba go traktować jak członka rodziny. On nie ma głosu. Sam się nie upomni, zróbmy więc wszystko, żeby dożył z nami do końca. Pies nie zrozumie, dlaczego został oddany. Myśli, że to na chwilę. Czeka…
Pan dyrektor przykłada ogromną wagę do chipowania zwierząt. Zwraca uwagę, że dzięki temu zwierzę otrzymuje tożsamość: – Już nie jest niczyj, jest przypisany do schroniska. Mamy w naszej bazie około 45 tysięcy zwierząt. Tyle z nich już nie jest bezimiennych.