WywiadyObedienceSport

Dobiś i Taflon nie spoczywają na laurach

Rozegrane w dniach 15–18.06.2017 w Belgii Mistrzostwa Świata Obedience okazały się bardzo udane dla Polaków. W piątek Joanna Hewelt i Taflon zdobyli 3. miejsce dnia i awans do finału. W sobotę do finału awansowały Sylwia Szugzda i Hajda, powtarzając swój wyczyn z zeszłego roku. Drużynowo Polska zajęła 4. miejsce na 17 drużyn z pełnym składem. Rozmowa z Asią Hewelt, która odniosła największe sukcesy w historii polskiego obedience.

Fot. M. Stodułko
Do dotychczasowych sukcesów dołożyłaś kolejne: pierwszy w historii medal dla Polski na MŚO, najlepszą lokatę dla polskiego teamu w historii MŚO oraz awans do finału jako druga Polka w historii. Czy na MŚ w Belgii coś cię zaskoczyło negatywnie albo pozytywnie?

Dużym plusem była lokalizacja – myślę, że nadmorska miejscowość była wielką atrakcją dla wszystkich zawodników. Wspaniała zarówno dla ludzi, jak i dla psów, była możliwość relaksu na plaży. Samo miejsce zawodów było komfortowe pod wieloma względami. Można było zabrać psy na spacer, ochłodzić w stawach czy poćwiczyć na dostępnych boiskach. Pod tym względem były to najlepsze mistrzostwa, jakie widziałam. Co zaskoczyło na minus, to na pewno oprawa – organizacja, boisko z wypaloną trawą nie dawały absolutnie poczucia, że oto jesteśmy na najważniejszej imprezie w roku. Po raz pierwszy na MŚ oficjalne treningi nie odbyły się na ringu zawodów. Udostępnione były tylko boiska do ćwiczenia obok. Myślę, że niektórym psom zrobiło to różnicę. Po raz pierwszy też ćwiczenia z zostawania zostały przeprowadzone w osobnym dniu, a w finałach ćwiczenia indywidualne podzielone na dwa wejścia. Na pewno dzięki temu zawody były bardziej emocjonujące, ale też wyczerpujące dla zawodników. Tym bardziej że pogoda też była zaskoczeniem – wyjeżdżając byliśmy przygotowani na pochmurne, może deszczowe dni. Na miejscu okazało się, że jest bardzo gorąco i z każdym dniem temperatura wzrastała; podczas finałów trudno było wytrzymać.

Jaka panowała atmosfera w polskiej ekipie, czy było z Wami dużo kibiców?

Atmosfera była świetna, z roku na rok jest coraz fajniej. Coraz lepiej się znamy, lubimy i wspieramy. Nabiera znaczenia rozgrywka drużynowa. Nie jesteśmy już zbiorem indywidualności, ale zaczynamy tworzyć zespół. W tym roku nasi kibice naprawdę dopisali – to wspaniałe, że są osoby, które jadą specjalnie po to, by na miejscu pomagać i dopingować. Daje to zawodnikom ogromny komfort, ale też i kopa do działania. W tym roku były śpiewy, tańce, mnóstwo pozytywnej energii. Już mam informacje, że w Holandii będzie jeszcze więcej polskich kibiców i mają się jeszcze lepiej przygotować do zagrzewania polskiej drużyny do boju. 🙂

Co powiesz na temat aktualnego mistrza? A może jakaś inna para zachwyciła Cię najbardziej?

Uważam, że aktualny mistrz zdecydowanie zasłużył na ten tytuł. Od dłuższego czasu oglądam filmy z Lycanem i jest to pies, który bardzo się wyróżnia. Jest wspaniale zbalansowany pod względem intensywności, prędkości, dokładności i stabilności. Pokazuje powtarzalną pracę, tak, że jeszcze przed MŚ wiadomo było, że będzie mocnym zawodnikiem. Jestem ogromnie ciekawa jego dalszej kariery, jest to pies zaledwie dwuletni (najmłodszy pies tych MŚ). W pamięć zapadła mi jeszcze włoska czekoladowa suczka Nina, która wygrała sobotnie półfinały, a w finale uplasowała się na 4. pozycji. Prezentuje zupełnie inny styl pracy niż Lycan – dużo spokojniejszy, ale jest w nim również mnóstwo płynności i dokładności. Praca tej suczki pokazała, że nie trzeba być bardzo szybkim, by pokazać wspaniałą technikę i być docenionym. W tym roku również podobała mi się praca ubiegłorocznej mistrzyni świata – Zip (Tending Occult). Uwielbiam tę suczkę! Walka w tym roku była zacięta i mocno ścierały się różne style. Myślę, że w kolejnych latach będzie jeszcze bardziej emocjonująco.

Fot. M. Stodułko
Start na zawodach tej rangi z jednym psem to już duże obciążenie i stres; Ty startowałaś z dwoma, i to tak różnymi! Co było największą trudnością w twoich startach, z czego jesteś najbardziej zadowolona?

W tym roku zdecydowanie największą trudnością były dla nas przygotowania do startów. Najpierw poważna kontuzja u Taflona (wypadnięty dysk i brak możliwości trenowania od początku lutego do końca kwietnia), potem mnie mocno połamało od środka, a tydzień przed wyjazdem zaniemógł Dobiś. Byłam bliska rezygnacji z wyjazdu. Nie wierzyłam, że jesteśmy w stanie wystartować na zadowalającym poziomie. W pewnym momencie zwyczajnie nie chciałam już jechać, brakowało sił. Z czego jestem najbardziej zadowolona – z tego, że się nie poddałam. Było to kosztem największego wysiłku, jaki musiałam kiedykolwiek ponieść. Ostatnie półtora miesiąca to była orka, gdzie mozolnie składałam naszą trójkę do stanu użyteczności. Udało się, dzięki ogromnemu wsparciu wielu wyjątkowych ludzi. Wszyscy troje przeszliśmy nasze starty pełni sił, motywacji, radości i w poczuciu, że zdecydowanie kochamy to, co robimy!

Opowiedz nam nieco więcej o swoich psach, ile zajęło Ci dojście z nimi do poziomu mistrzowskiego?

Pierwszy trafił do mnie Dobiś – airedale terrier. Kiedy nagle straciłam mojego pierwszego, ukochanego erdela Ludwika, moją pierwszą myślą było: nie chcę już nigdy mieć psa. Drugą myślą było: muszę natychmiast wziąć szczeniaka. Sprawdziłam mioty, znalazłam wolnego pieska, zignorowałam sygnały o tym, że jest trudny, uparty, agresywny… Tak zaczęło się nasze wspólne, wyjątkowe życie. Do klasy 3. doszedł bardzo szybko, mając półtora roku, uczy się błyskawicznie i jeszcze szybciej się wszystkim nudzi. Poziom mistrzowski osiągnął moim zdaniem w tym roku, na tych mistrzostwach świata, pierwszy raz widziałam, by tak ciężko pracował. Ogólne podejście do życia Dobiś ma proste – robi to, co sprawia mu przyjemność, omija szeroko to, co niekomfortowe. Na tych zawodach podczas jego startu było bardzo gorąco, myślę, że jeszcze niedawno w takich warunkach zszedłby mi z ringu, tutaj zdecydował się być ze mną i starał się do samego końca pamiętać o detalach. Jest moim Mistrzem.

Kiedy Dobiś miał rok, pojechałam z nim na seminarium do znanych hodowców border collie Tending z Finlandii. Rezultat tego spotkania był taki, że niecały rok później dostałam od nich szczeniaka. Nigdy nie planowałam bordera i nigdy nie uważałam, że jestem odpowiednią osobą na przewodnika psa tej rasy. Jak widać, przypadki mocno decydują o moim życiu. Taff to urodzony sportowiec, na pierwsze zawody pojechał w wieku 10 miesięcy i od początku czuł się tam jak ryba w wodzie. Mając dwa lata, pojechał na swoje pierwsze MŚ i od tego czasu nie zwalnia tempa, cały czas się rozwija i doskonali.

Co było największym wyzwaniem w treningu z Taflonem, a co z Dobisiem?

Droga treningowa z Dobisiem była wyjątkowo trudna i pełna wyzwań. Jako szczeniak nie był zainteresowany współpracą z człowiekiem, słabo się bawił i jadł, ciężko było utrzymać jego koncentrację. Kiedy miał rok jego agresja rozwinęła się tak bardzo, że zaczął być niebezpieczny dla otoczenia. Cały proces trenowania z nim to było jedno wielkie wyzwanie. Z Taflonem najtrudniej było mi się przestawić na specyfikę pracy z border collie. Byłam przyzwyczajona do prostych, wesołych terrierów, które zawsze merdają ogonem i kochają wszelką nagrodę socjalną. Pierwsze tygodnie z małym borderem to był największy szok – mały Taff nienawidził powtórek, szybko się frustrował, był strasznie poważny, niedotykalski, a chwila mojej nieuwagi powodowała, że zaczynał używać „oka”. To, że dostał za coś piłkę albo jej nie dostał, często nie miało większego znaczenia, bo on po prostu lubił coś robić. Strasznie było to dla mnie dziwne, ale i fascynujące. Jednak muszę się przyznać, że dopiero wspólne starty sprawiły, że zaczęłam go naprawdę bardzo mocno doceniać i lubić jako psa sportowego (w życiu codziennym to serduszko na czterech nogach, więc nie da się nie kochać). Na dzień dzisiejszy uwielbiam treningi z Dobisiem, a starty z Taflonem. Idealnie się uzupełniają. Dobiś na treningu jest moim ulubionym, prostym typem – robi to, za co rzucę mu piłkę, przestaje robić to, za co dawno piłki nie miał. Na startach nie jest już tak prosto, wszystko ma na niego wpływ i sprawia, że jego zachowanie na ringu jest nadal nieprzewidywalne. Z Taflonem na treningach nie dogadujemy się aż tak dobrze. Taff uważa, że wie lepiej, a że dla niego praca jest największa nagrodą, powtórki tylko „karmią potwora”. Siłę pokazuje przekraczając taśmę ringu, mało co jest w stanie wytrącić go z trybu pracy, zawsze stara się dać z siebie wszystko.

Czy coś się zmieniło w ciągu tych dwóch lat od pierwszego startu Taflona na MŚ?

Mnóstwo rzeczy. Generalnie non stop coś przerabiam, uczę od nowa na inne komendy. Nie mam poczucia, że coś jest raz na zawsze, albo że lepiej coś zostawić, ciągle coś sobie majsterkuję. Generalnie na każdy rok miałam inne cele i kolejno je sobie realizuję, jak dotąd udało mi się zawsze otrzymać to, nad czym pracowałam. W pierwszym roku postawiłam na stabilizację – nieważne było jak dokładnie, jak szybko Taflon będzie wykonywał ćwiczenia, ale żeby je robił zawsze i wszędzie. Bardzo dużo wtedy jeździłam po nowych miejscach, robiłam dużo competition training. Mając stabilność, na kolejny rok postawiłam na dodanie prędkości. Taff nie jest psem, który z natury pruje, ile fabryka dała, i nietypowo dla bordera nie lubi wysyłań. Tak, że przygotowania do Moskwy obfitowały głównie w przygotowanie fizyczne – zbudowanie siły potrzebnej do szybkich startów i sprintów oraz treningi prędkościowe. Rok 2017 miał być rokiem detali. W większości udało się to osiągnąć, plany pokrzyżowała nam kontuzja – czyli najpierw przerwa od treningów, a potem konieczność odbudowania formy. Natomiast masę rzeczy udało się dopracować, zarówno małych elementów w ćwiczeniach, jak i w ogólnym obrazie pracy. Tak naprawdę teraz zaczynamy już walczyć o najmniejsze punkciki. Nigdy nie będziemy prędkościowo widowiskowi, ale możemy solidnie wypracować każdy element.

Na pewno wszyscy teraz zachodzą w głowę: ile trzeba trenować, żeby taki poziom osiągnąć? Jak często i jak długo trenujesz zwykle ze swoimi psami? Czy trenujesz zwykle sama, czy z kimś? Robisz dużo competition training?

Myślę, że większość osób byłaby zaskoczona, widząc, jak mało i rzadko trenuję obi. Wymusza to tryb życia, jaki prowadzę – bardzo dużo pracuję. No i nasz klimat (choć to chyba jest bardziej wymówką). Prawda jednak jest taka, że zdecydowanie bardziej stawiam na jakość treningów niż na ilość. Robię dużo testów i sprawdzam, jak często powinnam ćwiczyć, jak długie sesje, ile powtórzeń itd., żeby osiągnąć oczekiwany rezultat. Dobiś i Taflon mają dwa zupełnie inne systemy treningowe. Z Taflonem staram się ćwiczyć często, ale w krótkich sesjach (by utrzymać jak najwyższą prędkość i pobudzenie), Dobiś między treningami ma 2–3 dni przerwy (żeby mu się obi nie znudziło), sesji ma mniej, za to są dłuższe (każde rozpoczęcie treningu to dla niego źródło ekscytacji, której staram się unikać). Cały czas robię mnóstwo analiz (uwielbiam tabelki), tak by pracować nad realnymi problemami, a nie powtarzać ćwiczenia dla samych powtórek. Trenuję głównie sama, choć jak jest okazja, korzystam z pomocy innych osób. Lubię sobie w samotności strugać kolejne wizje. Praca w grupie jest konieczna i też ją lubię, choć dla mnie zawsze wiąże się to z opuszczeniem strefy komfortu. Jak moje psy były młodsze, robiłam dużo competition training, tak, by była to dla nich normalna forma pracy. Mam to przepracowane naprawdę dobrze u obu i nie widzę obecnie by sytuacja zawodów miała na nie większy wpływ, jeżeli już, to na detale w ćwiczeniach. Tak, że teraz robię je okazyjnie, tylko by sprawdzić, czy wszystko rzeczywiście działa tak, jak powinno.

Fot. M. Stodułko
Jak zmienia się Twój plan treningowy w ciągu sezonu, np. w sezonie kwalifikacji, bezpośrednio przed MŚ czy innymi ważnymi zawodami i w okresie roztrenowania?

Im bliżej najważniejszych zawodów, tym więcej treningów z zakresu przygotowania fizycznego (buduję siłę i wydolność) oraz obedience (skupiam się głównie na priorytecie na dany sezon), a wycofuję praktycznie zupełnie treningi z innych dziedzin. W okresie roztrenowania odpuszczamy intensywność i często zajmujemy się aktywnym odpoczynkiem od obedience, czyli dokładamy inne sporty: tropienie, frisbee, agility, pasienie, IPO. I ja i moje psy uwielbiamy się uczyć nowych rzeczy, wychodzić poza schematy, rozwijać nowe umiejętności.

Czy oprócz treningów Twoje psy mają dużo swobodnych, zwykłych spacerów?

Zdecydowanie tak. Moje psy mogą nie trenować, ale spacer mieć muszą. Uwielbiamy się szwendać po lasach, górach, plażach i gdzie tylko się da. Jest to też mój najprostszy sposób na poprawę nastroju. Gdy jest mi smutno i źle, wołam psy i jadę gdzieś na dłuższy spacer. Kiedy patrzę, jak się ganiają, biegają swobodne, od razu zaczynam odczuwać szczęście, wszystko układa mi się w głowie i wracam z zapałem do życia. Codziennie musimy zaliczyć przynajmniej godzinny spacer, najlepiej rano, wtedy od razu wiem, że dzień się dobrze rozpoczął. Uważam, że najważniejsze, co możemy zrobić pod treningi, to prowadzić zdrowy, zrównoważony tryb życia. Do tego moim zdaniem konieczny jest regularny, swobodny ruch, aktywny odpoczynek. Bardzo dużą uwagę przykładam też do żywienia moich psów. Od dwóch lat są pod wyłączną opieką firmy Fish4Dogs Polska. Zdecydowałam się na karmę, olej oraz smakołyki tej firmy i jestem pod wrażeniem formy, jaką uzyskały w tym czasie moje psy.

Czy masz dokładny plan treningowy i trzymasz się go, czy też raczej ogólny zarys, który modyfikujesz na bieżąco, w zależności od pojawiających się problemów?

Nie jestem dobra w dokładnym planowaniu czegokolwiek. Oczywiście wielokrotnie mam zrywy, ale na nich się kończy. Monitoruję za to dokładnie to, nad czym powinnam w danym momencie pracować (poprzez oglądanie nagrań swoich z treningów, zawodów, analizę otrzymywanych punktów), mam otwarte oko i ucho na aktualne trendy i testuję. Mam bardzo jasny obraz tego, co chcę osiągnąć, i ogólny zarys, jak to zrobię, natomiast wszystko inne jest płynne. Na pewno na ten system pracy ma ogromny wpływ mój tryb życia. Non stop jestem w drodze, rzadko jestem w stanie przewidzieć, ile będę miała czasu na treningi. Planowanie w moim przypadku prędzej czy później rodzi ogromną frustrację. Nauczyłam się być elastyczna, wykorzystywać okazje, doskonalę się w improwizacji i efektywności.

Wiadomo, że nawet mistrz potrzebuje czasem spojrzenia z boku. Czy poza seminariami masz jakiegoś mistrza, mentora? A może po prostu pomagają Ci inni członkowie klubu?

Kilka razy w roku jeżdżę do Finlandii, na najróżniejsze obozy i zjazdy. Nigdzie indziej nie mam możliwości spotkania tylu niesamowitych zawodników w jednym miejscu. Najbardziej lubię tam pracę w grupie. Spotykamy się w kilka, czasem w kilkanaście osób. Każdy po kolei wyciąga psa, pokazuje problem i potem wszyscy dyskutujemy nad tym, co by tu zrobić. Masa pomysłów, wniosków, różnych spojrzeń, prawdziwa burza mózgów. Uczę się też mnóstwo z seminariów, warsztatów, które prowadzę. Mam wspaniałą okazję obserwować mnóstwo różnych osób i psów z rozmaitych krajów, z najróżniejszymi problemami i sposobami pracy. Jest to dla mnie ogromne źródło inspiracji! Tak samo lubię uczestniczyć w lekcjach z innych sportów, gdzie też można znaleźć nowe sposoby pracy, które pozwolą wyjść poza ramy stosowane w obi. Ale moje najważniejsze spojrzenie z boku to spojrzenie Magdy Stodułko. Magda widzi większość moich treningów, wysłuchuje większości moich rozważań, a potem konsekwentnie stoi na straży tego, co sama przed sobą postanowiłam, a co próbuję nagle w zupełnie irracjonalny sposób zmienić. Prawda jest taka, że jestem typem samotnika perfekcjonisty, który wpada w szał, jeżeli tylko coś nie idzie według planu. Z tej też przyczyny ani ja za bardzo nie lubię pracować z kimkolwiek, ani ci, którzy poznali mnie bliżej, absolutnie się do tego nie garną. Mam ogromne szczęście, że mimo tego jest ktoś, kto jest w stanie ze mną wytrzymać. To, że pojechałam w tym roku na mistrzostwa świata, to jaką pracę pokazały moje psy, jest w dużej części zasługą Magdy. Życzę

Wam w takim razie miłego wypoczynku i wielu kolejnych obediencowych sukcesów!

Rozmawiała Urszula Charytonik

Reklama



Podobne artykuły